BIG STORIES

Nie masz pomysłu, jak spędzić weekend z rodziną? Połącz biwak ze spływem, wrażeń ci nie zabraknie

 

 

Odrobinę przedłużony weekend wystarczy, aby wybrać się autem w góry, spłynąć górską rzeką w kajaku albo w pontonie, spędzić jedną lub dwie noce na biwaku i wrócić. Sprawdziłem: to świetny sposób, aby odpocząć od miasta, zobaczyć niezwykłe miejsce, a przy okazji zapewnić dzieciom niepowtarzalną atrakcję.

Wyprawa na dobrą sprawę zaczęła się na dzień przed wyjazdem: wybór i pakowanie rzeczy, które trzeba zabrać, przygotowanie samochodu, zakupy. To już „tak jakby weekend” połączony z powtarzającymi się pytaniami: o której wyjeżdżamy?

  • Cel: Sromowce Wyżne

W naszym przypadku przygotowanie do wycieczki wymaga sąsiedzkiej pomocy. Wprawdzie przykręcenie namiotu dachowego do belek zajmuje nie więcej niż 10 minut, to jednak, aby na dach rodzinnego minibusa włożyć namiot, który w stanie „do jazdy” ma postać sporej skrzynki o wadze ok. 50 kg, potrzeba dwóch dorosłych mężczyzn.

Jasne, można to zrobić prościej: wziąć zwykły namiot albo przenocować na kwaterze – co kto lubi i ma w swoim zasięgu, możliwości jest wiele.

 

Będzie spływ pontonem, ale i coś jeszcze

Zapowiada się ciepła, wręcz upalna sobota, kiedy to zamierzamy w wynajętym pontonie spłynąć przełomem Dunajca. W tej sytuacji pakujemy do auta lodówkę – to jedyny sposób, aby w takich warunkach przechować jedzenie w obozie. Oprócz tego bierzemy kuchenkę turystyczną, imbryk na kawę, hamak i nie wiadomo, ile jeszcze gadżetów…

Auto z namiotem na dachu staje się namiastką kampera – można zatrzymać się w dowolnym momencie na dowolnym kempingu i po kwadransie mieć rozłożony obóz. 

Z tym namiotem to jest tak, że jest do dodatkowa atrakcja: na kempingu prezentuje się ciekawie, ale też jest on o wiele wygodniejszy niż zwykły namiot stawiany na ziemi. Wewnątrz konstrukcji znajduje się pełnowartościowy materac z pianki, w zasadzie nie ma mowy o przemoczeniu nawet w razie ulewnego deszczu, no i śpi się dwa metry nad ziemią, spoglądając na otoczenie z góry. Do namiotu dachowego wchodzi się po drabince.

Kierunek: na południe

  • To kiedy ruszamy?

Ruszamy nieśpiesznie w piątkowe przedpołudnie, kierując się z Warszawy w stronę Sromowiec Wyżnych – wsi położonej w Pieninach nad Dunajcem, nieco poniżej Niedzicy, niedaleko zalewu Czorsztyńskiego. Konkretnie zamierzamy zatrzymać się na kempingu na wysokości wsi, jednak po drugiej stronie rzeki. Tam zaczynają się spływy, tam można wynająć ponton albo dmuchany kajak górski wraz z opcją pozostawienia go 20-25 km dalej w dole rzeki i wraz z transportem powrotnym.

Zakładamy, że nie ma sensu z góry rezerwować sprzętu – w tej okolicy działa wiele firm, o tej porze roku nie powinno być problemu z załatwieniem sprawy na miejscu i od ręki.

Przed nami 430 km, nawigacja pokazuje pięć godzin jazdy, ale raczej nastawiamy się na dwa postoje w trasie – krótszy po dwóch godzinach jazdy i dłuższy bliżej celu – a więc sześć godzin.

W czasie jazdy dzieci się nudzą

Jeśli jechaliście kiedyś z trzema córkami w dalszą trasę, to wiecie: początkowy entuzjazm podróżą, zwłaszcza u najmłodszych pasażerów, mija szybko, równie szybko zaczyna się zniecierpliwienie: „Kiedy dojedziemy?”. Trzeba dzieciom coś obiecać. Obiecuję więc szybki postój na zjedzenie kanapki i potem dłuższy postój na stacji benzynowej, może jakiś obiad. Dzieci uwielbiają stacje benzynowe.

Jedziemy nieprzesadnie szybko, rodzinny minibus z namiotem na dachu ma aerodynamikę cegły i niewielki jest sens jazdy szybciej niż 120 km/h. Na MOP-ie przy ekspresówce robimy krótki postój. Przy okazji przekonujemy się, że wstępnie nakreślony plan nie był zły: w środku dnia upał na zewnątrz przekracza 30 stopni, czego w samochodzie z ciemnymi szybami i z włączoną klimatyzacją w ogóle się nie odczuwa.

Późnym popołudniem jesteśmy już jakieś 1,5 godziny od celu, niby można by jechać do końca, ale zmęczenie i zniecierpliwienie jazdą daje się we znaki. Wjeżdżamy na stację BP na obiecaną przerwę. Nie tankujemy auta, tym razem to postój dla pasażerów, nie dla auta. Hamburgery, wrapy, zapiekanki, kawa, herbata, zimne napoje – wszystko jest. Nie spieszymy się, nie będziemy jeść w biegu, siadamy przy stole. Gdy pół godziny później wsiadamy do auta, nastroje są już zupełnie inne niż przed postojem: do celu podróży zostało niewiele, a w dodatku za oknami robi się ciekawiej, górzyście. Na horyzoncie pojawia się czarna chmura, która przeradza się w potężną ulewę. To jedyny deszcz na trasie i podczas całej wycieczki, który zresztą wkrótce mija. Gdy dojeżdżamy na kemping, świeci słońce.

  • Ulewa nas nie zniechęca

Namioty dachowe mają różną konstrukcję, są i takie ze sztywną w całości obudową, które rozbija się, otwierając trzy albo cztery zatrzaski – minuta i gotowe. Złożenie znów: minuta i gotowe. Nasz namiot dachowy jest nieco bardziej skomplikowany, za to bardziej odporny na wiatr, stabilniejszy i ładniejszy. Wstępne rozłożenie go też zajmuje dosłownie chwilę, ale potem trzeba zmontować kilka elastycznych podpórek daszków przeciwsłonecznych – przeszkodą jest wysokość auta, a więc trzeba to zrobić z wnętrza namiotu. Tak czy inaczej po 10 minutach dom na dachu jest gotowy. Jeszcze za pomocą długiego przedłużacza podciągamy zasilanie lodówki, mocujemy hamak… obóz jest gotowy, idziemy zorientować się w dostępności pontonów.

Spływy Dunajcem – są różne opcje

Spłynąć Dunajcem można w specjalnym górskim kajaku, w pontonie albo na tratwie flisackiej. Tratwy ruszają z przystani położonych o kilka kilometrów w dół rzeki. Na każdej tratwie jest 12 krzeseł dla pasażerów, dwóch panów w góralskich kapeluszach za pomocą długich drągów steruje tratwą i opowiada o tym, co widać wokół.

Inna opcja to kajak, z reguły jedno- albo dwuosobowy, to jednak nie wchodzi w rachubę, bo jest nas czwórka.

Kolejna możliwość to ponton. Pontony są różne – małe dla 3-5 osób i większe, ze sternikiem, który dba o bezpieczeństwo płynących albo bez sternika. Chcemy mały ponton bez zewnętrznego towarzystwa. Okazuje się przy tym, że w najbliższej przystani możemy dostać ponton dopiero po południu następnego dnia, co nie do końca nam pasuje, ale w sąsiedniej – dosłownie za płotem kempingu – obsługa nie widzi problemu, by ruszyć z samego rana. Pontonów i kajaków mają tu dużo.

  • Koszt pontonu dla naszej ekipy to 300 zł

Wracać w górę rzeki można na kilka sposobów: busem za 15 zł od osoby, rowerem „analogowym” za 30 zł albo rowerem elektrycznym za 60 zł. Do rowerów są przyczepki dla małych dzieci, gdyby ktoś potrzebował. 

Tylko tak: skoro spływamy w dół rzeki, to powrót będzie właśnie pod górę. Droga wzdłuż rzeki ma 23 km, na skróty drogą będzie jakieś 15 km (ale ostrzej pod górkę)… Będzie gorąco, raczej więc wrócimy busem. Co do kosztu samego spływu pontonem, to cena liczona jest od osoby, bilet ulgowy na dziecko jest tylko o włos tańszy od miejsca dla osoby dorosłej. Za grupę złożoną z rodzica i trojga dzieci trzeba zapłacić 300 zł plus koszt powrotu do punktu startu. Biorąc pod uwagę okoliczności przyrody na trasie i całą otoczkę przedsięwzięcia – warto zapłacić.

Ponton na rzece: jak się tym płynie?

  • Szef siedzi z tyłu

Poranna odprawa w bazie jest krótka i treściwa: to jest ponton, osoba decyzyjna siedzi z tyłu i ma największy wpływ na nadawanie kierunku jednostce, to są kapoki… Punkt docelowy, gdzie mam dopłynąć – to już za Szczawnicą – dostaję sms-em w formie pinezki w aplikacji Google’a.

Pamiętajcie, aby upomnieć się o bilety na wstęp do parku narodowego, które powinny być wliczone w cenę spływu – trasa prowadzi przez pieniński przełom Dunajca, po drodze zdarzają się kontrole straży parku. 

Dostajemy jeszcze informacje o kilku punktach trasy, gdzie na rzece występują wyspy, w niektórych miejscach bezpieczniej jest wybierać lewą albo prawą stronę rzeki. No to w drogę.

  • Dunajec jest dość bezpieczny, ale bywa ekscytująco

Dunajec jest bardzo nierówny. Momentami rozlewa się szeroko i płynie spokojnie, a chwilami płynie wartko, widać wyraźnie, że płynie się z górki, tuż pod powierzchnią pojawiają się głazy albo wręcz widać kamienie wystające ponad lustro wody. Są też miniwodospady, które trzeba jakoś pokonać, w miarę możliwości płynnie, bez wpadania na głazy. To się oczywiście nie zawsze udaje, bo ponton jest w ograniczonym stopniu sterowny, gdy porywa go silny nurt rzeki, można tylko w niewielkim stopniu zmienić jego kurs. Do tego akcja, która dzieje się leniwie, gdy rzeka jest głęboka, na wypłyceniach nadspodziewanie przyspiesza. Pontony górskie okazują się jednak nadspodziewanie odporne na uderzenia i otarcia o kamienie. Mają też w dnie opaski, w które można wsunąć stopy, aby nie wypaść przy szarpnięciach i uderzeniach. Jest więc dość bezpiecznie, choć chwilami ekscytująco.

  • Ponton jest odporny na uderzenia i otarcia o kamienie

Co do widoków, to są one niepowtarzalne. Spływy przełomem Dunajca są miejscową atrakcją turystyczną od jakichś 150 lat. 

Cała trasa ze Sromowców Wyżnych do miejsca oddawania pontonów ma 23 km (w zależności od firmy, w której wynajmujemy sprzęt, jest to ciut dłużej lub krócej), natomiast sam przełom Dunajca ma ok. 8 km. Rzeka meandruje pomiędzy ścianami skalnymi o wysokości do 300 m. Na wodzie chwilami jest dość tłoczno – od pewnego momentu praktycznie cały czas ma się w zasięgu wzroku tratwę flisacką z pasażerami. Pod koniec spływu, pojawia się dylemat: czy płynąć spokojniejszą stroną rzeki, czy też pokonać pontonem tor kajakowy – na odprawie właściciel pontonu trochę to odradzał, a trochę kusił… „Jak się będziecie czuli, to płyńcie lewą stroną, a jak się boicie, to lepiej prawą”. Na tym etapie dziewczyny chcą płynąć lewą stroną, koniecznie. Cóż… nie była to może najmądrzejsza decyzja, ale wyszliśmy cało z opresji, ponton też ocalał, co oznacza, że na całym pozostałym odcinku spływu nic złego nie ma prawa się wydarzyć…

Przy okazji: na prawym brzegu rzeki widzimy z wody świetną trasę rowerową prowadzącą nad samą wodą. To słowacka strona, gdybyśmy wracali rowerami, to na pewno tamtędy (wybierając się w te okolice, na wszelki wypadek weźcie dowody osobiste, aby bez stresu zejść na słowacki brzeg, wejść do słowackiej knajpy, ewentualnie przejechać rowerem po trasie wzdłuż rzeki).

Do celu podróży dopływamy po blisko 5 godzinach i – tak jak przeczuwałem – o powrocie rowerami nie marzymy. Natężenie wrażeń było już wystarczające. Wracamy busem i robimy obiad w warunkach polowych, w miłych okolicznościach przyrody – nasz samochód z namiotem stoi jakieś 20 metrów od rzeki.

  • Nocleg 20 m od rzeki? Z dachowcem to nie problem

Wróć rano, będziesz mieć jeszcze dzień wolnego…

Zarządzam, że w drogę powrotną wyruszymy skoro świt, z kilku powodów: po pierwsze, bo będzie ekstremalnie gorąco, już samo składanie sprzętu w 33-stopniowym upale nie należy do przyjemności, po drugie, aby młodzież dospała w drodze, po trzecie, aby dojechać do Warszawy na tyle wcześnie, by nie tracić dnia na podróż. To dobra opcja: pobudka, kwadrans na składanie namiotu, rzeczy – jedziemy.

Śniadanie w drodze – niecałe 1,5 godziny później meldujemy się na stacji BP, tej samej, na której zatrzymaliśmy się po drodze w góry. Skoro adres sprawdzony, to po co kombinować? Tym razem na szybko: hotdog, zapiekanka, kawa – co kto chce – i w drogę. Tym razem tankujemy jeszcze auto na dalszą podróż.

Cała wycieczka, od wyjścia z domu do powrotu, zajęła równe 48 godzin. A pozytywnych wrażeń tyle, że wystarczyłoby na cały tydzień…

Ankieta

W jakim klimacie najlepiej wypoczywasz?

  • Aktywnie na łonie natury (piesze wycieczki, rower, żagle)
  • Leniwy chillout i słodkie nicnierobienie
  • Miejska energia to jest to, co mnie nakręca